Wystarczy wyjechać poza Kuala Lumpur, aby zobaczyć… nie, nie dzikie tropikalne krajobrazy. Plantacje palm olejowych. Ogromne ilości równo posadzonych palm, które pokrywają falisty krajobraz aż po horyzont. Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka wygląda to naprawdę ładnie. Ale wystarczy sobie wyobrazić, jak różnorodne i piękne mogłyby być te tereny, gdyby nie wykarczowano ich pod plantacje i czar pryska. Zwłaszcza, gdy podróż trwa dłużej, a plantacje nie ustępują miejsca niczemu innemu, bo są wszędzie.
Prawie wszędzie. W kontynentalnej części Malezji zachowało się kilka miejsc, które oparły się wycince (przynajmniej na razie). Jeden z takich obszarów to Taman Negara, Park Narodowy, który jest jednym z najstarszych na świecie lasów deszczowych. Zdecydowaliśmy się spędzić weekend eksplorując go, a na bazę wypadową wybraliśmy nie najpopularniejszą startową miejscowość, Kuala Tahan, ale pole namiotowe położone już w dżungli.
Od razu szczerze mówię, że z naszych planów eksploracji nic nie wyszło z racji złego samopoczucia jednego z uczestników wyprawy. Spędziliśmy jednak noc pośród odgłosów dżungli, pływaliśmy w wyglądającej na dramatycznie bródną rzece i po prostu tam byliśmy. Czasem to, by po prostu gdzieś być, jest właśnie najtrudniejsze.
Nie raz zastanawiałam się, jak dżungla zachowuje się w nocy. Czy to prawda, że ciągle żyje, jest głośna, budzi wyobraźnię. Czekałam, podekscytowana. A kiedy wreszcie położyłam się na materacu w namiocie, dowiedziałam się wszystkiego – że to prawda, że żyje, że jest głośna. Dowiedziałam się też czegoś o sobie – że przy takim poziomie głośności nie jestem w stanie zasnąć. Najpierw czekałam, aż zaśnie Kuba, żebym mogła w spokoju kontemplować jakieś zwierzęta wydające dźwięki gdzieś obok namiotu (brzmiało jakby były tuż obok). A potem już tylko czekałam, aż one wszystkie również pójdą spać, żebym i ja mogła. W końcu się udało i już nie wiem, co dalej robiła dżungla.
Nasze pole namiotowe położone było nad rzeką. Reklamowało się tym, że posiada prywatną plażę i rzeczywiście – kawałek brzegu nad rzeką był oczyszczony z roślin i pokryty czystym, jasnym piaskiem. Nie było to najbardziej naturalne rozwiązanie, ale jednak uprzyjemniało spędzanie czasu na brzegu i ułatwiało dostęp do rzeki. To było dosyć istotne, ponieważ na brzegu było przeokrutnie gorąco. Dopiero kąpiel w żółtobrunatnej wodzie przynosiła ulgę.
Jak zobaczyłam tę rzekę, nie wierzyłam, że można się w niej kąpać. Jednak zostałam zapewniona, że tak, oczywiście na własne ryzyko. Nie mogłam przepuścić takiej okazji! Pływałam w czymś, co wyglądało na błoto, nad sobą miałam czyste, spokojne niebo, a po obydwu stronach deszczowy las. Było wspaniale!
Chciałabym tam wrócić. Tym razem, żeby zapuścić się w głąb dżungli.