Głośno, dużo ludzi, dużo imprez, brudna woda. Takie rzeczy słyszałam o Krabi. Na szczęście tylko jedna z nich okazała się prawdą, ale na nieszczęście była nią brudna woda. Obyło się bez kąpieli.
Ale po kolei. Koleżanki z Polski (jedna koleżanka + jedna siostra, dla ścisłości) zrobiły mi niespodziankę i pewnego dnia nad ranem zjawiły się w naszym kualalumpurowym apartamencie. Chciałam pokazać im kawałek świata, który jest w miarę blisko, jest łatwo osiągalny i jest wart zobaczenia. Zdecydowałam się na Tajlandię. Wszystkie wyspy odpadły, bo przeprawa promem zajęłaby zbyt dużo czasu. Zostało tylko Krabi, do którego są dogodne, tanie i szybkie loty z KL. Wiedziałam, że Krabi jest bardzo popularne, że przyjeżdża tam mnóstwo turystów, że może być tłok, że woda nie będzie krystalicznie przejrzysta. A jednak nie spodziewałam się tego, co zastałyśmy na miejscu.
Po pierwsze, trafiłyśmy na super resort. Miałyśmy piękny pokój z klimatyczną wanną na zewnątrz, otoczoną przez miejscową roślinność. Po bungalowach z plecionki na plaży (które uwielbiam, znowu dla ścisłości), to było podniesienie standardu o jakiś milion. Czułam się jak księżniczka, wspaniałe uczucie.
Po drugie, oprócz jednego długowłosego podróżnika byłyśmy chyba jedynymi gośćmi resortu. Same na śniadaniach, same na obiedzie, same pod palmami. Tylko jak moja siostra chciała sama czytać książkę na leżaku, to przychodziła dwójka dzieci wrzeszczeć w basenie.
Po trzecie, oprócz naszego resortu wokoło nie było nic. Na mapie wyświetlało się kilka restauracji, ale otwarty był tylko mały sklep w odległości niedługiego spaceru. Oprócz niego tylko zieleń i zieleń, otaczały nas ichniejsze lasy albo coś w tym rodzaju. Idealne miejsce dla ceniących samotność.
Po czwarte, przez trzy dni nie udało nam się dostać świeżego kokosa, aby ugasić nim pragnienie. Nie byłam zadowolona z tego powodu, bo zaplanowałam, że właśnie to będziemy pić zamiast drinków. Poza tym myślałam, że w Tajlandii zawsze i wszędzie dostępne są kokosy! A my wybrałyśmy się nawet na poranny, upalny spacer w poszukiwaniu miejsca z kokosami i nic nie znalazłyśmy.
Po piąte, woda była brudna. Plaża była szeroka, piasek miękki jak glina, muszle wielkości połowy dłoni… ale woda była ciemna od mułu. Nie było żadnej przyjemności ze spędzania czasu na brzegu. Na szczęście nasz ośrodek miał kawałek swojej plaży z czystym piaskiem i palmami. Tam odbywał się nasz relaks.
Czy warto? Pewnie! Zawsze warto zobaczyć i doświadczyć czegoś nowego:)
A tak naprawdę – dla rodzin z dziećmi niekoniecznie ale samotników chcących pisać/czytać/medytować jak najbardziej.