Większość naszych podróży zaczyna się u jednego z nas w głowie. Czasami wystarczy jakieś zdjęcie, czasami ktoś coś powie i już zaczynamy myśleć: a może by tam pojechać?
Z Filipinami było inaczej. Jeszcze zanim przylecieliśmy do Malezji, Piotrek miał w głowie Filipiny. Dlatego wybranie destynacji na jego jedyny długi urlop nie było żadnym problemem. W zasadzie to nie było żadnego wyboru.
Spodobał nam się ten kraj. Aż śmiesznie to brzmi po odwiedzeniu zaledwie trzech spośród kilku tysięcy wysp, na których leżą Filipiny i to jeszcze trzech bardzo turystycznych. Chociaż nie, zrobiliśmy dwa razy Island Hopping, co podnosi ilość odwiedzonych wysp do jakichś kilkunastu conajmniej! Tak czy siak, widzieliśmy biedę, widzieliśmy syf i widzieliśmy naprawdę przepiękne miejsca. Ale nie wszystko warte jest odwiedzenia.
Czekoladowe Wzgórza są jedną z głównych atrakcji wyspy Bohol. Można zrobić im ładne zdjęcia (albo sobie z nimi w tle) i to mnie zgubiło. Pomyślałam, że dla odmiany od plaż i błękitnej wody miło będzie zobaczyć trochę innej natury. Trochę zielono-brązowych wzgórz pomiędzy którymi snuje się mgła, a wokół nie ma żywej duszy… Jasne.
Otóż prawda wygląda tak, że istnieje sobie taki jeden taras, na który zwożeni są wszyscy turyści i to właśnie z tego tarasu można zrobić te ładne, tajemnicze zdjęcia… jak już uda się dopchać do barierki (no dobra, czasami wystarczy ustawić się w kolejce, zależy z jakimi narodowościami ma się do czynienia). My dodatkowo popełniliśmy ten błąd, że zamiast wypożyczyć samochód, w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się dołączyć do zorganizowanej wycieczki. Być może gdybyśmy mieli samochód, pojeździlibyśmy po okolicy i uznali, że rzeczywiście jest czarująca. W tym turystycznym wydaniu nie była.
Mieliśmy jednak szczęście i lecąc z El Nido nasz samolot zrobił pełne koło nad wyspą Bohol. Byliśmy bardzo nisko i mogliśmy Czekoladowe Wzgórza podziwiać z lotu ptaka. Wyglądały pięknie.
Wycieczki zorganizowane odradzamy – nie warto.
PS. Zdjęcia tarasu pełnego ludzi polecam poszukać na moim Instagramie 🙂